Audio i klimat, czyli w przyrodzie nic za darmo, gdy w Polsce mowa jest o podatku cyfrowym

W Szwecji ukazał się artykuł, którego tytuł w dosłownym tłumaczeniu grzmi "Nowe badania: Muzyka cyfrowa jest dla klimatu gorsza od fizycznych CD". Ocieplenia klimatu to delikatny temat, bo zajmuje się tym zbyt wiele osób, które nie zgłębiły dostatecznie tego, o czym dużo i intensywnie rozprawiają.

Lepiej jest zdać się na zdrowy rozsądek i zimną kalkulację z punktem wyjścia, że w przyrodzie nie ma nic za darmo. To ułatwićzrozumienie badań zrobionych w Oslo i Glasgow. Na ich podstawie Kyle Devine oraz Matt Brennan przedstawili Greenhouse Gas Equivalents dla przemysłu muzycznego. Wiele wskazuje, że narzędziem w tych badaniach był arkusz kalkulacyjny. Trudno inaczej wytłumaczyć rezultaty, których opis brzmi: "Okazuje się, że produkcja nagranej w 1977 roku muzyki wygenerowała 140.000.000 kilogramów GHG, a ich liczba 40 lat później może być aż 350.0000.000 ".


Nie można wykluczyć, że w artykule jest tylko to co zrozumiał autor, bo np płyta CD pojawiła się dopiero w 1982 roku. Jednak badacze zajmowali się konkretnymi zagadnieniami. W każdej sekundzie miliardy osób odtwarzają sobie teraz muzykę, a połączenia w Internecie nie są bezpośrednie. Gigantyczna ilość bitów z muzyką błąka się pomiędzy tysiącami serwerów. Potrzebna jest do tego energia, którą trudno oszacować. Różnorodność serwerów jest ogromna i ich pobór mocy także. Energia dostarczana jest z elektrowni, które nie mają jednolitej emisji zanieczyszczeń. Na dodatek dane o tym z krajów z dużą populacją, jak Chiny, Indie i Rosja nie zawsze są wiarygodne.

Zestawienie danych dla ustalenia jaka energia potrzebna była przy produkcji płyt 40 lat temu to żmudna praca dla badaczy, lecz to jest bardziej proste od tego co mamy teraz. Kiedyś produkcja płyt dominowała w krajach rozwiniętych i łatwiej można sprawdzić potrzebną do tego energię. Dane można stosownie zestawić z ilością wyprodukowanych płyt, a następnie ze statystykami emisji w elektrowniach. Precyzję w obliczeniach zapewnia korzystanie ze statystyk poszczególnych krajów o produkcji płyt i emisjach w elektrowniach. Wówczas nie było jeszcze bodźców do manipulacji danymi na ten temat i są one przez to wiarygodne.


Z tego można wciągnąć wniosek, że "ekologiczny grzech" zakupionego egzemplarza płyty był najmniejszy, gdy była to produkcja z wysokim nakładem. Natomiast zupełnie odwrotnie jest przy odtwarzaniu muzyki z Internetu. Im większy hit, tym silniej zatrwoży ekologa. Należy się przez to liczyć, że w nieodległym czasie strumienie z muzyką obciążone zostaną podatkiem klimatycznym. Może to zrodzić kontrargumenty, że miliardy używają przenośnych urządzeń, a domowy sprzęt audio ma duży apetytem na moc. Łatwo jest zestawić do tego dane w arkuszu kalkulacyjnym, bo nie pojawił się chyba nigdy na rynku sprzętu audio z etykietą energetyczną A+.

Nie zaszkodzi spojrzeć obiektywnie na ten temat, bo te kontrargumenty klimatyczne będą w Polsce trudne do zrozumienia, gdyż jak podaje prasa premier mówi o podatku cyfrowym.

Premier Mateusz Morawiecki powiedział ostatnio, że jednym ze źródeł finansowania tzw. nowej piątki Kaczyńskiego ma być nowy podatek nałożony na cyfrowych gigantów. Jak podała KPRM, chodzi o "sprawiedliwe opodatkowanie zysków, jakie globalne firmy generują w Polsce, oferując usługi cyfrowe takie jak reklamy online, VoD i streaming muzyki".
Później w innej informacji pojawiło się uściślenie Min. Finasów:

Wprowadzimy podatek cyfrowy, mówiła minister finansów Teresa Czerwińska w kuluarach Europejskiego Kongresu Gospodarczego. Potwierdziła zapowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego.
Minister Czerwińska zapowiada, że początkowo obciążenie będzie miało charakter podatku od cyfrowych reklam. Z podobnymi intencjami nosi się wiele państw europejskich,
"Wolności konkurencji" ogranicza możliwości wprowadzenia takiego podatku i pomocne mogą być tu względy klimatyczne. W tym bardzo łatwo można się zagubić bez znajomości szczegółów. Podobnie jak w każdym innym temacie, o czym najlepiej świadczy artykuł "Rosja największym źródłem cyberataków na Europę? Nie – i nie uwierzysz kto jest liderem"

 

Najbardziej ekologicznym sprzętem do odtwarzania muzyki był gramofon na korbkę. Tego nie zmieni żadne zestawienie wykresów. Zastąpiło to rozwiązanie najmniej ekologiczne, bo lampy to totalne zaprzeczenie założeń z certyfikatami A+. Sytuację poprawiły tranzystory, ale one zapewniają lepszą jakość odtwarzania muzyki, gdy pracują w nieekonomicznej klasie A. Taki sprzęt jest jednak dużo droższy i w praktyce to marginalny problem, o ile wykres nie zostanie zestawiony tendencyjnie. 


Najwięcej energii zużywa wzmacniacz mocy i popularne stają się w nich najbardziej ekonomiczne rozwiązania z klasą D. Udaje się z nimi uzyskać przyzwoitą jakość dla odtwarzania muzyki, lecz są tu jednak ograniczenia. Warto przez to zastanowić się, czemu wzmacniacz potrzebuje mocy. Najistotniejszym powodem jest niska wydajność głośników.

Ta wartość podawana jest w dB/1 W/1m. W dużym uproszczeniu jest to zgodne z tym co dociera do nas z jednego W, gdy siedzimy przy biurku i mamy na nim głośniki. Jeżeli usiądziemy dalej od głośników to odległość trzeba zrekompensować większą mocą.


Wzmacniacz pracujący w klasie AB i zapewniający 20 W dla dobrej klasy głośników hi-fi sprawdzi się całkiem nieźle przy biurku. Jeżeli usiądziemy na kanapie w małym pokoju, to potrzebne będzie do tego ok. 70 W. To znaczy w praktyce większy pobór prądu z gniazdka i zakup znacznie droższego wzmacniacza i głośników.


Więcej mocy we wzmacniaczu wymaga bardziej wydajnego chłodzenia, co zwiększa koszt jego produkcji. Głośniki dla 20 W są również tańsze w produkcji. Jeżeli mają wytrzymać 70 W potrzebne są w nich droższe magnesy i cewki. Konstrukcja obudowy staje się także poważniejszym wyzwaniem. Prowadzi to do stosowania rozwiązań na bazie konstrukcji 3 drożnych. W nich zwrotnice są jeszcze bardziej wymagające i w znaczącym stopniu zwiększają zapotrzebowanie na moc ze wzmacniacza.


Bardziej przyjazne dla środowiska są aktywne głośniki. Jest tu bogata oferta zestawów do komputera, lecz trudno z nimi wiernie odtwarzać muzykę. Aktywne głośniki hi-fi pojawiły się już dawno temu, jak np szwedzkie Audio Pro. Nie stały się jednak nigdy dostatecznie popularne i ich cena pozostała mniej atrakcyjna, więc w ofercie pojawiły się "mutanty". Te nowości często mają nadal zbyt wygórowaną cenę w stosunku do jakości. Światełkiem w tunelu stają się aktywne monitory studyjne. Sporo kosztują, gdy chcemy mieć wierne odtwarzanie muzyki na kanapie, ale są już całkiem "przystępne", jeżeli słuchamy jej przy biurku.


Niedrogie monitorki legendarnego Fostex wystarczą na biurku dla wielu osób. W Polsce przez wiele lat można je było kupić tylko w sklepach dla muzyków. Teraz jest także dystrybutor na rynek RTV. Są w cenie droższych zestawów głośnikowych do komputerów, ale mogą zapewnić o wiele lepszą wierność odtwarzania muzyki.


Ciekawe są aktywne głośniki Yamaha, ale ich cenę mogą zawyżać zbyt duże ambicje producenta z funkcjonalnością "MusicCast".
Referencyją dla słuchania muzyki przy biurku są polskie monitory APS Coax. Nie jest to jednak przedział cenowy dla szerszego grona użytkowników domowych. Nawet dla koneserów bardziej realne są APS Klasik, które zyskały pozytywną opinię, jako narzędzie pracy w studio nagrań.  Więcej na temat APS Coax w oddzielnym wpisie>>>

Unikalne możliwości mają fińskie monitory Genelec, ale są w cenie atrakcyjnej tylko dla największych koneserów. Więcej na ten temat w oddzielnym wpisie >>>


Szafa pełna archaicznego sprzętu robi nadal wrażenie i może być przydatna, by skopiować nagrania analogowe na dysk, ale do odtwarzania muzyki bardziej praktyczny jest PC.

Rozwiązaniem dla świadomego ekologicznie melomana jest korzystanie z domowego serwera muzyki i aktywnych monitorów studyjnych.



Komentarze